13 września 2011

009. Tęsknota .


Półprzytomna z bólu i tęsknoty ledwo pamiętam, by oddychać. Minęło sporo czasu, a ja nadal chcę miejsca, gdzie oddychało nam się łatwiej. To było tak dawno.. Tak dawno. A ja nadal to czuję. Siadam na parapecie, patrze w okno, tworzę urojony obraz, na którym się znajdujesz, i układam Cię ze wspomnień, niedokonanych marzeń i planów. Nadal wydajesz mi się idealny. To taka układanka, która każdego dnia nasila się. Nie ma dnia, w którym bym Cię nie układała. Jesteś przeszłą rzeczywistością. Martwą... Ale wciąż teraźniejszą. Są dni, gdy tęsknota daje za wygraną. Opanowuje wszystko. Całe życie, cały byt i całe otoczenie. Co zrobić z ludźmi? Skoro są tacy ciekawscy i pytają co mi jest. Co odpowiedzieć? Że jestem egoistką? Że... Kochać to niszczyć, a być kochanym to być niszczonym? Że miłość jest nieśmiertelna? Błagam... Oni tego nie zrozumieją. Czasem wraca to uczucie.. przymrużone powieki, ciche i szybkie bicie serduszka, łaskotanie w szyję, obrazy... To tęsknota. Wiesz? Nadal tęsknie. To nie zniknie, u mnie nie ma zapomnienia. Czasem chcę zamknąć się w pokoju bez wyjścia, gdzie będą tylko puste ściany, a ja będę mogła wyciszyć się i nie pokazywać już się ludziom na oczy. To chyba największa rzecz, jakiej pragnę. Położyć się w tym miejscu, płakać, krzyczeć, milczeć, i zamknąć oczy ostatecznie. Zasnąć w miejscu, gdzie nikt mnie już nie znajdzie. Jest jeszcze jakaś nadzieja pośród fal, które próbują nieść mnie naprzód, a ja nadal stoję w tym samym miejscu. Kroki nie mają już sensu. Żadne stąpanie po planecie zwanej Ziemią nie ma już przyszłości.